Kandydaci

Mimo brzydkiej pogody musiałam wczoraj trochę „pobiegać” po mieście i pozałatwiać parę spraw, których nie dało się odłożyć na później. To „pobiegać” było w sensie dość dosłownym, bo miałam wszystko do załatwienia w centrum, więc nie opłacało się podjeżdżać samochodem. Zbyt długo trwałoby znalezienie miejsca do zaparkowania i zapewne nie byłoby to pod drzwiami sklepu czy kontrahenta, więc wolałam się przejść. Przy tej okazji miałam sposobność popatrzeć na plakaty przedwyborcze, przemoczone i wiszące zwykle na jakichś dyktach przyczepionych do kolejnych słupów, żeby przechodzący czy przejeżdżający dobrze zapamiętali nazwisko kandydata. I tu zadanie takiej reklamy zostało spełnione – zapamiętałam. Powiem więcej, był czas, gdy wynajmowaliśmy mieszkanie w centrum i do pracy chodziłam na piechotę, bo tak było szybciej (biorąc pod uwagę czas stania w korkach), no i zdrowiej po tylu godzinach siedzenia za biurkiem. Wtedy oczywiście też bywały wybory i też na słupach wieszano plakaty, które o dziwo do dziś pamiętam (przynajmniej niektóre). I z tamtych, jakby nie patrzeć dość odległych czasów pamiętam plakaty tych samych osób, które wiszą dziś. A najśmieszniejsze jest to, że te osoby znam tylko i wyłącznie z plakatów przedwyborczych. Ani razu nie spotkałam się z ich wypowiedziami w mediach, z firmowaniem jakichś rozwiązań, projektów, propozycji, choć zapewne każdy prowadzi jakiegoś twittera i FB (a jakże, nakręcają te dziwne media, które nie odprowadzają u nas podatków, mimo że oficjalnie wszystkie partie się na to burzą) chwaląc się gdzie akurat jest, co robi i co sądzi o konkurencji politycznej. Ale przecież nie po to ich wybieramy. Ja jednak nie znam żadnej ich aktywności politycznej. Dla mnie są to typowe osoby, które w rubryce zawód mogą wpisać: parlamentarzysta i które najchętniej przegłosowałyby przedłużenie kadencji sejmu np. na 10 lat, bo przecież walczymy ze śmieciówkami i z wszelkiego rodzaju krótkoterminowymi umowami, więc dlaczego wybrańcy narodu mieliby pracować tylko przez 4 lata? Zastanawiam się czy kadencyjność parlamentarzystów nie powinna być ograniczona tak jak kadencyjność prezydenta… Za 4 dni więc kolejne wybory, sądząc po plakatach przedwyborczych, z tymi samymi kandydatami, których trudno ocenić przez pryzmat ich pracy.

W październiku

Dziś Dzień Nauczyciela. W szkole miał być uroczysty apel z udziałem dzieciaków z „naszej” klasy, na który zaproszono również rodziców. Miałam ochotę iść, popatrzeć, posłuchać i zrobić kilka fotek na pamiątkę, ale okazało się, że rodzice innych dzieciaków nie przyjdą, więc i ja dostałam zakaz, żeby dziecku „siary nie robić”. Szkoda, tak szybko rośnie, że każdy etap tego skoku w górę warto uwiecznić, żeby później móc powiedzieć: „popatrz, to tak niedawno było, a jeszcze byłeś niższy od pani”. Cieszę się, że zdrowo dorasta, a jednocześnie jakoś tak się przykro człowiekowi robi, że to już nie to dziecię, które można by wziąć na ręce. Pocieszające jest jednak to, że to jeszcze nie to dziecko, które się goli 😉

Dziś kolejny chłodny dzień, żeby nie powiedzieć: zimny. Po przymrozkach, dla odmiany dziś pada, albo mży – na zmianę. Taki typowy jesienny pochmurny dzień, na który najlepszym sposobem byłoby ubrać kalosze, kurtkę przeciwdeszczową, założyć słuchawki, włączyć jakąś pozytywnie nastrajającą muzykę i iść na spacer. Ba, nawet poskakać po kałużach 😉 Niestety taka jesień to początek utrapienia dla okularników, bo albo szkła zachlapane od deszczu, albo od śniegu, albo zaparowane. I znowu trzeba będzie się przestawić na szkła kontaktowe, a okulary zostawić do domu. Kiedyś nie miałam z tym problemu, ale coś mi się stało z oczami, że znacznie lepiej znoszą okulary. Pewnie za długo je kiedyś nosiłam.

W poprzednim wpisie pisałam, że mam ochotę zrobić nalewki. Niestety nie udało mi się dostać pigwy i kaliny, więc „nastawiłam” jarzębinówkę, cytrynówkę i orzechówkę. Wszystko eksperymentalnie, w małych ilościach, żeby sprawdzić co nam smakuje, a co nie. Kiedyś z Montserrat przywiozłam zestaw małych nalewek. Pamiętam, że najbardziej smakowała nam anyżówka i orzechówka. Może więc jeszcze pokombinuję z tym anyżkiem 🙂

Po ostatnim remoncie została mi spora drewniana paleta. Chciałam ją przeznaczyć na rozbicie i spalenie, bo nie chce mi się szukać skupów, a poza tym jest tylko jedna. Jednakże ostatnio oświeciło mnie, że mogłabym zrobić z niej coś ciekawego na ogródek. Chyba więc ostatecznie zostanie z nami, jeszcze tylko nie wiem w jakiej postaci, ale jak wymyślę, to dam znać, a jak fajnie wyjdzie, to się nawet fotką pochwalę 🙂