„Cyfrowa demencja”

No to zleciało trochę czasu, odkąd ostatnio coś mi się tu napisało…

Przeglądając poprzednie wpisy trafiłam na obietnicę napisania – może nie recenzji, bo tych jest w sieci sporo – ale mojej oceny książki Manfreda Spitzera pt. „Cyfrowa demencja”. Książkę przeczytałam już jakiś czas temu, więc nie będzie „na świeżo”, ale po ułożeniu sobie wszystkiego na spokojnie. Zacznijmy od tego, że szczerze zachęcam do przeczytania książki zarówno miłośników cyfrowych mediów, jak i ich przeciwników. Dlaczego? Ano dlatego, że ta książka to nie broszurka propagandowa tylko rzetelne omówienie tematu, a przedstawione w nim tezy mają pokrycie w aktualnych badaniach naukowych. Autor nie jest oderwany od rzeczywistości; akceptuje rolę komputerów w pracy i poza nią, ale… Właśnie to „ale” w różnych jego aspektach i na różnych etapach życia człowieka zostało w książce przedstawione, zwłaszcza w kontekście problemów z nauką, koncentracją, samodyscypliną i rozumieniem świata przez dzieci, jak i wpływem cyfrowych mediów na dorosłych. Książka przestawia także – w sposób przystępny dla laika – jakie zmiany zachodzą w mózgu pod wpływem naszych działań. Ciekawe…

„Cyfrowa demencja” jest adresowana w szczególności do rodziców, choć ze względu na swój przedmiot rozważań (m.in. sposób nauki) powinna zainteresować także pedagogów. Z jakichś jednak przyczyn nie interesuje. Nie spotkałam się z żadną dyskusją na ten temat. W Polsce właściwie bezkrytycznie przechodzi „komputeryzacja” w szkołach. I nie chodzi mi tu bynajmniej o uczenie dzieci obsługi komputera, mimo że nauka ta jest oparta właściwie na jednym systemie operacyjnym. Uważam, że powinny to umieć. Ale po jaką ch… im np. książki w wersji elektronicznej? Na podstawie moich obserwacji własnego dziecka jest tak: książki są darmowe (hura), ale to nie jest tak, że kończy się rok szkolny i można zapomnieć o przerabianym materiale (mimo, że książki pod koniec roku trzeba zdać i niestety nie można ich wypożyczyć z biblioteki, gdy są potrzebne). Dzieciaki korzystają z nich również później w czasie powtórek przed egzaminem gimnazjalnym, albo po prostu dlatego, że nauczyciel nie wyrobił się z materiałem i pierwszy miesiąc nowego roku szkolnego (albo więcej) przeznacza na jego skończenie. Wtedy dzieci korzystają z książek w formie elektronicznej. Nauka wygląda tak: w jednym oknie „odpalona” książka, w drugim facebook, w trzecim counter strike… Właśnie dlatego uważam, że książki elektroniczne to zły pomysł. Jeśli dziecko tak łatwo może sięgnąć po „rozpraszacza” (nie ukrywajmy – da niego ciekawszego niż fizyka), to to zrobi. A to czego się oczekuje od naszych dzieci w związku z rozpowszechnianiem życia „cyfrowego” to dużo szerszy zakres. Dla przykładu: w wielu szkołach wymagane jest założenie konta na FB, bo tam są zamieszczane informacje „klasowe” przez szkołę czy uczelnię; wiele zadań domowych dziecko nie tylko nie wykona bez internetu (jeśli chodzi o żądanie odnalezienia tam określonych informacji), ale musi je wykonać przez internet (na portalu) lub przy pomocy komputera (np. prezentację multimedialną; nota bene pierwszą taką prezentację miało zadane moje dziecko gdy było w II klasie szkoły podstawowej!). Dzieci outsiderwów, którzy nie mają ochoty mieć w domu kompa mają doprawdy przechlapane w polskich szkołach. Od razu rzuca się im hasło „wykluczenia cyfrowego” skazujące je w przyszłości przynajmniej na najgorszą pracę fizyczną, o ile nie w ogóle na bezdomność…

A wracając do „Cyfrowej demencji” jeśli uważacie, że dostęp do cyfrowych mediów rozwija Wasze dziecko (albo Was), że ułatwi mu „start”, wpływa pozytywnie na jego kontakty z rówieśnikami, pomaga mu w życiu dając dostęp do ogromnej ilości informacji jaką można znaleźć w sieci, pomaga w szybszym podejmowaniu decyzji, czyni z niego człowieka „nowoczesnego, obeznanego”, potrafiącego zajmować się wieloma rzeczami na raz (jako plus) to ta książka to Wasze must read 🙂

Miłej lektury.