Blade Runner 2049
Wczoraj wieczorem wybraliśmy się do kina na „Blade Runnera 2049” i powiem szczerze, że do tej pory nie wiem do końca co sądzę o tym filmie. Być może dlatego, że już dawno w kinie nie byłam. Przyzwyczaiłam się do oglądania filmów na DVD i po wyjściu czułam się po prostu ogłuszona. Jak dla mnie było zdecydowanie za głośno. Żadna przyjemność oglądając film zatykać uszy. No, ale to szczegół, to nie wina twórców.
Jeśli chodzi o fakty to: film jest długi. Bardzo długi. Trwa prawie 3 godziny, a razem z reklamami i zapowiedziami jeszcze dłużej. Moim zdaniem dałoby się go przyciąć o kilka scen, które niewiele wnoszą. Ale to moje zdanie.
Wśród rzeczy, które na pewno mi się podobały jest na pewno gra Goslinga. Świetnie wykreował swoją postać. Podobają mi się też zdjęcia trzymające klimat, nawiązania do części pierwszej (odnośnie wyglądu miasta i pojazdów, choć wiele scen bardziej przypomina scenerię Fallouta niż pierwszej części Blade Runnera) i kostiumy.
Niestety zabrakło mi wyrazistej ścieżki dźwiękowej. Co dziwne i rozczarowujące, scenarzystom zabrakło pomysłu na Deckarda, a Fordowi zabrakło tego „czegoś”. Jest za mało wyrazisty, za mało cyniczny, zdecydowany; nie występuje co prawda długo na ekranie, ale taka postać powinna się rzucać w oczy, zapadać w pamięć, a tu niestety nic z tego.
Mam mieszane odczucia co do Any de Armas. Jakoś nie bardzo mi pasuje do tej roli z wyglądu, a sama postać za bardzo przypomina – z charakteru – narwaną nastolatkę niż program komputerowy. Jared Leto też dał radę, ale i tak moim zdaniem to była rola dla Davida Bowie’go. Szkoda, że nie zdążył…
Poza tym film ok, zwłaszcza w kontekście kontynuacji, które się teraz kręci.