Dziwne przedwiośnie

Tajemniczy wirus już nie taki tajemniczy. Wiemy o nim więcej niż dwa miesiące temu, ale wciąż za mało, że go „ukrócić”. Na razie sieje spustoszenie w marketach, szczególnie na działach mąki – kasze – makarony, konserwy, środki czystości, papiery toaletowe (?!). Nie wiem czy ludziska to wszystko zjedzą czy spożytkują, czy przyda się na wsad do Szlachetnej Paczki… Niby Boże Narodzenie jeszcze daleko, ale te produkty mają długie terminy ważności.

Na naszej wsi póki co bez paniki, choć temat do rozmów jest. Poza tym życie toczy się smętnie dalej zgodnie z pochwałą Kochanowskiego „wsi spokojna, wsi wesoła” 😉 Powoli ponad temat koronawirusa wychodzą przygotowania do Wielkanocy i do wiosny we wszystkich formach – i tych rolniczych i odzieżowych. Bo żadne kryzysy nie są tak poważne, jak kryzys związany z tym, że nie ma się w co ubrać 😉

A z tym mam często problem. Jakoś tak o 2-3 sezony wyprzedzam zazwyczaj modę… Zwłaszcza jeśli chodzi o kolorystykę ciuchów, które chciałabym kupić. Sprawdziło się to wielokrotnie. Na 2 sezony przed pojawieniem się brązowych płaszczyków, szukałam ich. Niestety wtedy mogłam liczyć głównie na różne odcienie szarości. Przy pytaniach o brązy, wszyscy rozkładali ręce. Bardzo często tak mam przy kolorach i fasonach sukienek i bluzek. Ostatnio szukałam żółtej kurtki narciarskiej. Były nieliczne. Pewnie większy wybór będzie w 2022… r. 😉

Teraz, w związku z nastaniem wiosny mam kilka pomysłów na sportowe ciuchy. Niestety nie ma wzorów, które sobie wymyśliłam. Zaczynam rozważać po prostu zlecenie określonych nadruków. Są firmy, które specjalizują się w tego typu zleceniach i nie jest to jakaś tam sobie naprasowywanka, lecz solidny druk. Na pewno byłabym oryginalna (choć na tym mniej mi zależy). Na pewno miałabym to, co sobie wymyśliłam (na tym bardziej). Czyż nie jest to wspaniały pomysł?

Właśnie umawiamy się z koleżankami na wiosenny shopping. Nie mamy parcia, żeby było to już, bo nie przewidujemy, żeby z powodu koronowirusa wymieciono ciuchy ze sklepów. Raczej będzie w nich „luźniej”, jak się ludziska wystraszą tłumów. W przyszłym tygodniu zwiastują nam temperatury powyżej 10 stopni, czyli kilkanaście, a to już coś 🙂 Coś co może zachęcić mnie do zakupów. Dziwne to nasze przedwiośnie w tym roku…

Zbędne zamienniki produktów

Ostatnio zapomniałam o pisaniu bloga. Postanowiłam jednak zacząć na nowo. Zobaczymy co z tego wyjdzie…

Dziś rano w sklepie i przeglądając „niusy” w necie dopadła mnie taka myśl: po co ludziom zamienniki, plagiaty produktów? I nie chodzi mi tu o zamienniki części np. do samochodów, bo wiadomo, że to ze względów ekonomicznych. Chodzi mi o zamienniki produktów, z których rezygnujemy, bo chcemy lub musimy z nich zrezygnować.

Przykład: chcę zrezygnować z jedzenia mięsa. Świadomie, z powodów światopoglądowych, bo lubię zwierzęta i nie chcę, żeby były zabijane, żebym mogła się najeść, skoro mogę zjeść coś innego. Wchodzę do sklepu, a tu kiełbasa dla wegetarian, parówki dla wegetarian, pasztety dla wegetarian, itd., itd. Po co??? Skoro chcę z tego zrezygnować to przecież nie po to, żeby jeść je w zmodyfikowanej wersji. Bo co dalej: papki sojowe w kształcie skrzydełek? Bez sensu.

Podobnie bezsensowne wydaje mi się szukanie zamienników cukru dla osób, które chcą lub muszą z niego zrezygnować. No bo jest tak: wszelkiego rodzaju słodziki czy to oparte na roślinach (jak stewia) czy syntetyczne, mają inny smak niż cukier. Ten smak – przynajmniej na początku – niewielu osobom odpowiada. Słodzą więc herbatę czy kawę i męczą się dopóki się nie przyzwyczają. W tym samym czasie mogliby się przyzwyczaić do picia niesłodzonych napojów. A przecież – czym by się nie słodziło – bez tych dodatków są zdrowsze.

Jak sądzicie?

Hobby

Po wakacjach odkryłam kilka hobby, pasji, albo przynajmniej zainteresowań, miłych sposobów spędzania czasu, tak że nawet zabrakło czasu na pisanie bloga. Przypomniałam sobie jednak o nim i postanowiłam naskrobać kilka słów, żeby z powodu nie używania mnie nie zamknięto 😉

W czasie wakacji poznałam „dalszą” i „nową” rodzinę (dalszą nie jeśli chodzi o stopień pokrewieństwa, lecz o rozpierzchnięcie się po świecie, i nie tak nową, tylko kontakt mi się z niektórymi urwał) i okazało się, że mamy specjalistę stolarza, który jednocześnie zajmuje się konserwacją i odnawianiem starych mebli. Dla mnie to woda na młyn. Uwielbiam odnawiać meble, a że jeszcze trochę ich się po strychach wala, więc mam co robić. Siedzimy często na messengerze i konsultujemy „programy naprawcze”, podziwiając swoje „małe dzieła”.

Poza tym odkryłam, że nie trzeba wyjeżdżać daleko, żeby zobaczyć coś wyjątkowego. Odkryłam to przez przypadek, zgubiwszy się… Trafiłam na kilka pięknych miejsc i ciekawych zabytków. To z kolei spowodowało moje zainteresowanie okolicą do 50-max.100 km, która – jak się okazało – obfituje w ciekawostki, ścieżki, trasy rowerowe, itd. A że pogoda aż do dziś, była po prostu wymarzona, więc mogę w końcu powiedzieć, że znam region, w którym mieszkam. Trudno mi uwierzyć, że kilka miesięcy temu uważałam go za nudną, pustą równinę. W dodatku w wiele miejsc dojechałam na rowerze poprawiając swoją kondycję 🙂 Aż serce boli, że od jutra ma się zacząć ochładzać. Co ja będę robić do wiosny? Nie jeździ się dobrze na rowerze przy niskiej temperaturze…

Może wrócę do częstszego pisania bloga…

Ale wypas

Wróciliśmy już co prawda z urlopu, ale nadal jest wypas. Do końca tygodnia mam wolne, więc będę się relaksować u siebie. No, z przerwą na pranie i prasowanie, ale przynajmniej nie ma problemu ze schnięciem. Jest cieplutko, jest upalnie. Zresztą tak samo jak było nad morzem. Na sinice się na szczęście nie załapaliśmy. Dało się kąpać, a jakże. Nawet temperatura wody była bardzo przyzwoita jak na Bałtyk. Doskonale się spacerowało także brzegiem morza wieczorami i rano. Ech, co tu kryć – odprężyłam się. Przydałyby się częściej takie wypady.

:)

🙂 Odnośnie poprzedniego artykułu, napiszę tylko, że prawie całą majówkę miałam wolną. Udała się wyśmienicie i wyjątkowo aktywnie, bo pogoda sprzyjała i wręcz wyganiała z domu.

Kolejne miesiące były ciężkie i takie: aby do lata, aby do wakacji, aby do urlopu. No i przyszło w końcu to wyczekiwane lato (i tylko przykra myśl co chwilę zjawia się w głowie, że dzień już coraz krótszy…), przyszły też wakacje (a wraz z nimi nie tylko odpadło trochę problemów, ale też wyraźnie zmniejszyły się korki w mieście). Nie przyszedł tylko urlop, ale co się odwlecze… 🙂 Przynajmniej jest w nieodległej perspektywie, a miło jest czekać na miłe rzeczy. Wszystko już zaplanowane.

Tymczasem można się cieszyć długim dniem po powrocie z pracy do domu, pysznymi świeżymi owocami i warzywami, lekkimi zwiewnymi ciuchami, przyjemnym przygrzewaniem słońca (zwykle). I spokojem – w tym roku „nie wypadają” nam żadne remonty, odświeżania, malowania, itd. :)

Wkrótce majówka

Dziś zostałam zaskoczona pytaniem: „a ty chcesz jakieś wolne na majówkę, bo nic nie zgłaszasz?” Odpowiedziałam, że się nad tym nie zastanawiałam, bo jeszcze dużo czasu. Zaskutkowało to tym, że nagle stukanie w klawiatury ustało i wszyscy popatrzyli na mnie z niedowierzaniem. Dopiero wtedy spojrzałam uważniej na kalendarz. Dwa i pół tygodnia. Serio? A ja miałam wrażenie, że jeszcze co najmniej z miesiąc. Klepnąwszy się w czółko, oświadczyłam, że oczywiście, chcę wolne i to jak najwięcej wolnego. Zresztą tak jak wszyscy. Dziś po południu szefostwo ma dyskutować czy da się na tydzień zamknąć firmę. Moim zdaniem nie ma o czym gadać. W naszej branży żadnego armageddonu to nie spowoduje. Co więcej, pewnie nikt z klientów się nawet nie skapnie. Wszyscy będą zadowoleni, a przez nieobecność wszystko będzie powyłączane i będziemy eko 😉

Teraz trzeba tylko opracować plan na – oby – bardzo długi majowy weekend. Ma być aktywnie i ciekawie. Wkręciłam się w bardziej „sportowe” życie, a rodzinie trochę ruchu na świeżym powietrzu też dobrze zrobi. Oczy odpoczną od komputerów i telewizji, a nacieszą się pięknymi plenerowymi widokami, kondycja się poprawi 🙂 Już się nie mogę doczekać.

Gdzież one są

Co roku spisuję sobie postanowienia noworoczne i jak to zwykle bywa, po kilku tygodniach o nich zapominam 🙂 Ale i tak to lubię, bo pozwala mi choć na chwilę przemyśleć sytuację i to co ewentualnie chciałabym osiągnąć w Nowym Roku. Poza tym – po zakończeniu roku – miło jest coś wykreślić i mieć satysfakcję, że coś tam się zrobiło. W tym roku także przygotowałam nowe postanowienia, ale… nie mogę znaleźć starych. Wsiąkły gdzieś, przepadły. Obawiam się, że w ferworze robienia porządków wyrzuciłam stary zeszyt, a w nim moje postanowienia… Szkoda, bo mam wrażenie, że nieźle mi w zeszłym roku poszło…

A plan jest taki, żeby w obecnym poszło jeszcze lepiej 🙂

Przeglądy

W tym tygodniu grzęźniemy w przeglądach. Jak nie przewody kominowe, to piec gazowy; jak nie piec gazowy to klima; jak nie klima to samochód. Niemal co dzień coś. W dodatku ze smutkiem muszę stwierdzić, że na rynku mamy coraz więcej „specjalystów”, a coraz mniej „specjalistów”. Co za czasy. Może warto by się przekwalifikować na jakiś zawód „techniczny”… Ech, żeby choć smykałkę do tego mieć.