Raz na miesiąc czy dwa kupuję kolorowe czytadła. W zasadzie nie po to, żeby sobie poczytać, tylko żeby poprawić sobie humor kolorowymi obrazkami 🙂
Można by długo pisać o jakości tych pisemek, bez względu na ich cenę i o coraz większej proporcji ilości reklam do zawartości, ale tym razem nie o tym, bo… przy śniadaniu przeczytałam jeden z artykułów, który nieźle mnie rozbawił. Nie ważne jaki jest tytuł czytadła, chyba zawsze musi się w nim znaleźć coś ckliwego, pod roboczym tytułem „z życia wzięte”. Tym razem opisano historię bliźniaczek, z których żadna nie wiedziała o istnieniu drugiej przez wiele lat, ponieważ zostały porzucone przez matkę w szpitalu i jedna wychowywała się w domu dziecka a druga została adoptowana. Wielu ludzi ma poplątane życie i historia mogłaby się zdarzyć, ale jej sposób opowiadania był mniej więcej taki: „było piękne lato 1950 roku, kiedy poznałam go. Spotkaliśmy się na imprezie. Tańczyliśmy przy The Beatles, dałam mu numer mojej komórki i tak to się zaczęło.”
W tym przypadku było tak: dziewczę urodzone w 1983 r. dostało się do najlepszego gimnazjum (super: trafiliśmy na dziurę w czasoprzestrzeni, bo gimnazja istnieją od 1999 r.). Poza tym autorka powinna wiedzieć, że zgodnie z polskim prawem nie można adoptować osoby dorosłej (o zgrozo artykuł oznaczono słowem: reportaż). Abstrahując już od takich nietypowych sytuacji jak dwie bliźniaczki robiące kariery naukowe, wychowawczyni w domu dziecka, która wie o istnieniu siostry dziewczyny, mimo, że informacji o jej istnieniu nie ma w papierach, którymi dysponuje ten dom dziecka, itd.
Myślę, że nawet historie opisywane w kolorowych pisemkach powinny być bardziej dopracowane – wszystko jedno czy będą prawdziwe czy nie, nie powinny zawierać tak oczywistych nielogiczności.