Mikołajkowo-świąteczne prezenty
Wczoraj potomek pisał list do Św. Mikołaja. Mimo, że wydawałoby się, że jest już w wieku, w którym w Mikołaja się nie wierzy, on upiera się, że Mikołaj istnieje, bo „w zeszłym roku, mamo, nie spałem przez całą noc. Was nie było, a prezent był. Więc to musiał być Mikołaj.” No więc moje dziecię pisało sobie wczoraj list kombinując co – z tego co by chciał – mogą mu kupić rodzice, co kosztuje mniej i może sobie sam uzbiera, a co jest droższe więc warto zrzucić zakup na Mikołaja. I tak Mikołaj dostał listę prezentów, które może sobie wybrać albo przynieść wszystkie (wedle uznania), na której znajduje się komputer (jeśli Mikołaj widzi jak to dziecko trudno odciągnąć od kompa, to małe szanse, że go dostanie), rower (pech chciał, że w tym roku ktoś mu ukradł), wypasione: komórka albo hulajnoga albo aparat fotograficzny. Sic! Jakby tu wrócić do czasów, w których dzieci cieszyły się z torby słodyczy i owoców, i może jakiegoś drobiazgu w stylu piórnik? Kiedy moja siostra miała niecałe 4 latka (a mam wrażenie, że to nie było tak dawno temu) dostała pod choinkę kolorową bluzę z misiem i jakieś zabawki – jakie, nikt już tego nie pamięta. Wszyscy zapamiętali tylko tę bluzę (którą trzyma z sentymentu do dziś), bo tak jej się spodobała, że biegała po domu (trzeba było pilnować żeby się o coś nie rozbiła) i płakała ze szczęścia. No i jak założyła ją w tamtą wigilię, to zdjęła dopiero jak rękawy sięgały jej prawie do łokci. Nosiła ją bez względu na porę roku i temperaturę. Trzeba było prać ją wieczorem, żeby na rano miała, albo przekonywać że jest lato i jest za gorąco. To była taka autentyczna radość, która dzisiaj dzieciom – choć w niewielkim stopniu – by się przydała. A może ja też napiszę list do Mikołaja? Jakaś fajna bielizna nocna mogłaby sprawić radość nie tylko mi 🙂