Kapryśna jesień

Piękna, słoneczna, ciepła jesień poszła sobie gdzieś wczoraj, a przyszła jej kapryśna siostra. A szkoda, bo zniszczy babie lato, które pięknie błyszczało w słońcu. Na trawniku mam sporo liści. Robimy z nimi porządek raz w tygodniu, bo częściej nie ma czasu, a poza tym uwielbiamy „szurać” w nich butami i rzucać się, a do tego potrzebny jest ich zapasik. Zawsze jak widzę lecącą w moją stronę stertę liści, mam nadzieję, że nie chodziły po nich koty i czegoś po sobie nie zostawiły 🙂 I póki co, nie mogę powiedzieć, że nadzieja matką głupich, bo nie przytrafiła mi się niemiła niespodzianka. Dziś znów trawnik przykryty jest kołderką liści. Niestety, jeśli pogoda się nie zmieni, w sobotę nie będzie zabawy. Rano już wstaje nam się gorzej; jest zdecydowanie ciemniej i bardziej ponuro. Choć przyznać muszę, że poranne mgły mają w sobie coś… magicznego, melancholijnego. Ja je w każdym bądź razie lubię. Co oczywiście nie zmienia faktu, że jako genetyczny śpioch, pospałabym dłużej 🙂 Ale jeszcze tylko 10 dni i przestawimy zegarki.

Jesienna pogoda skłoniła mnie ostatnio do wyjęcia świeczników i zapalenia kilku aromatycznych świec. Co dziwne, jakoś latem nie mam na nie ochoty, ale jak tylko odczuję wydłużenie się nocy i chłodek, lubię je zapalić. Jakoś tak w domu wydaje się być wtedy cieplej.