Czy państwo, a dokładnie politycy, mają prawo mówić ludziom co – i z jakim skutkiem – mają robić w łóżku? Bo tak należy chyba zapytać. I już wyjaśniam o co mi chodzi? Przepisy obowiązujące w naszym pięknym kraju, ustanawiają mnóstwo praw i wolności, których nie można naruszyć. Mamy zagwarantowaną równość wobec prawa, sumienia i religii, zrzeszania się, nietykalność cielesną, równe prawa w życiu gospodarczym, rodzinnym i społecznym, wolność i ochronę tajemnicy komunikowania się, nienaruszalność mieszkania, wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, itd., itd. Ustawy mówią jakie informacje i przez kogo mogą być przetwarzane, a jakie są naszą prywatną sprawą, kiedy można ukarać za dyskryminację, itp.
Dlaczego więc politycy premiują rodziny wielodzietne, dyskryminując bezdzietne lub posiadające jedno dziecko? Przecież każdy na gruncie naszej konstytucji i ustaw ma mieć takie same prawa. Jedni są szczęśliwi mając przy sobie jedno dziecko, inni decydują się na dwójkę, jeszcze inni spełniają się jako rodzice gromadki dzieci, jeszcze inni w ogóle nie czują powołania do bycia rodzicami. To ile mamy dzieci czasem jest uzależnione od przypadku, czasem od świadomego wyboru, a czasem wynika z uwarunkowań od nas niezależnych – jeśli ktoś z różnych względów nie może mieć potomstwa (lub więcej dzieci).
Państwo tłumaczy się koniecznością utrzymania emerytów. Moim zdaniem jest to argument po prostu GŁUPI – tak, pisany wielkimi drukowanymi literami. Jest to wyraz nieudolności państwa i braku pomysłu i kreatywności rządzących, świadczący o ich krótkowzroczności. Rozważmy jak by to było, gdyby przyjąć „politykę” państwa za słuszny kierunek. Aby nowe pokolenia mogły spokojnie utrzymywać stare oraz zapewniając należyty dobrobyt ZUS-owi, przyjmijmy przyrost naturalny w wysokości 10% na jakiś tam okres. Gdzie będzie granica wydolności państwa? Kiedy pojawi się problem z wyżywieniem ogromnego społeczeństwa, kiedy już obecnie na świecie mamy przeludnienie i stoimy w obliczu braku pożywienia? Dlaczego zamiast reformować system wciąż liczymy na „przyszłe pokolenia”, które gdyby wiedziały jaki ciężar będą musiały dźwigać, nie chciałyby się narodzić?
Czy ktoś wreszcie zda sobie sprawę, że wskaźniki w stylu przyrost naturalny, wzrost gospodarczy, wzrost PKB, itp. nie mogą wiecznie iść w górę i nauczy się gospodarować tym co mamy? Jako społeczeństwo jesteśmy obarczeni ogromnymi podatkami, kwestia leży tylko w ich rozsądnym wykorzystaniu