Uroki jesieni

Choćbyśmy chcieli przedłużyć lato, bunt pogody nam to uniemożliwia. W zasadzie patrząc na termometr bliżej nam do zimy niż do lata. Przynajmniej w nocy, kiedy jest naprawdę chłodno, a w najbliższym czasie ma być coś koło zera stopni. Brrr… Koniec spania przy otwartym oknie 🙁

Na pocieszenie mamy klimatyczne poranne, a czasem i wieczorne mgły oraz deszcz oczyszczający powietrze z kurzu i smogu. Bo tak, niestety rozpoczął się sezon grzewczy, czyli ogólnopolski smrodek. To oczywiście nie na pocieszenie.

Bardzo, bardzo liczę jednak na to, że zapowiadane ogromne ochłodzenie nie przyniesie nam jednak mrozu. W przeciwnym razie możemy zapomnieć o cudownej złotej polskiej jesieni. Ta część liści, która nie spadła jeszcze latem na skutek upałów, zostanie ścięta przez mróz. A ja bardzo chciałabym jeszcze w tym roku nacieszyć oczy kolorowymi drzewami i krzewami. Obym miała okazję.

Jesień to też sezon na wiele owoców i warzyw. Wczoraj wieczorem zajadałam się pieczonymi jabłkami i papryką. Uwielbiam je w takiej wersji, choć wiem, że w zasadzie nie powinno się przesadzać wieczorem z pieczonymi jabłkami, bo bardzo podnoszą poziom cukru, ale póki mogę, jem 🙂 W końcu teraz są najzdrowsze, takie nie pryskane, żeby przetrwały miesiące (znaczy pryskane, jak wszystko, ale łudzę się, że mniej).

W weekend byłam na grzybach. Było pięknie – cieplutko i sukcesami. Chciałabym powtórzyć to także w najbliższy weekend, ale sądząc po pogodzie chyba sobie daruję. Grzyby okupione przemoczeniem i przeziębieniem? Nie, nie warto.

A takie widoki można było oglądać ostatnio:

Witajcie w nowym miejscu :)

Od 2011 roku (serio!) prowadziłam sobie bloga na bloxie. Niestety blox postanowił udowodnić, że nic nie trwa wiecznie i się zamknął… Miałam przenieść się na wordpressa, ale coś mi tam nie pasowało.

Ostatecznie przeniosłam się tutaj. Może któryś ze starych czytelników mnie tu odnajdzie… a może zdobędę nowych… Zobaczymy. Póki co witam w nowym miejscu 🙂 Niestety nie udało się przenieść komentarzy 🙁

I to w ciekawym dniu, bo właśnie się dowiedziałam, że ponownie zostałam ciocią 🙂

Zbędne zamienniki produktów

Ostatnio zapomniałam o pisaniu bloga. Postanowiłam jednak zacząć na nowo. Zobaczymy co z tego wyjdzie…

Dziś rano w sklepie i przeglądając „niusy” w necie dopadła mnie taka myśl: po co ludziom zamienniki, plagiaty produktów? I nie chodzi mi tu o zamienniki części np. do samochodów, bo wiadomo, że to ze względów ekonomicznych. Chodzi mi o zamienniki produktów, z których rezygnujemy, bo chcemy lub musimy z nich zrezygnować.

Przykład: chcę zrezygnować z jedzenia mięsa. Świadomie, z powodów światopoglądowych, bo lubię zwierzęta i nie chcę, żeby były zabijane, żebym mogła się najeść, skoro mogę zjeść coś innego. Wchodzę do sklepu, a tu kiełbasa dla wegetarian, parówki dla wegetarian, pasztety dla wegetarian, itd., itd. Po co??? Skoro chcę z tego zrezygnować to przecież nie po to, żeby jeść je w zmodyfikowanej wersji. Bo co dalej: papki sojowe w kształcie skrzydełek? Bez sensu.

Podobnie bezsensowne wydaje mi się szukanie zamienników cukru dla osób, które chcą lub muszą z niego zrezygnować. No bo jest tak: wszelkiego rodzaju słodziki czy to oparte na roślinach (jak stewia) czy syntetyczne, mają inny smak niż cukier. Ten smak – przynajmniej na początku – niewielu osobom odpowiada. Słodzą więc herbatę czy kawę i męczą się dopóki się nie przyzwyczają. W tym samym czasie mogliby się przyzwyczaić do picia niesłodzonych napojów. A przecież – czym by się nie słodziło – bez tych dodatków są zdrowsze.

Jak sądzicie?

Hobby

Po wakacjach odkryłam kilka hobby, pasji, albo przynajmniej zainteresowań, miłych sposobów spędzania czasu, tak że nawet zabrakło czasu na pisanie bloga. Przypomniałam sobie jednak o nim i postanowiłam naskrobać kilka słów, żeby z powodu nie używania mnie nie zamknięto 😉

W czasie wakacji poznałam „dalszą” i „nową” rodzinę (dalszą nie jeśli chodzi o stopień pokrewieństwa, lecz o rozpierzchnięcie się po świecie, i nie tak nową, tylko kontakt mi się z niektórymi urwał) i okazało się, że mamy specjalistę stolarza, który jednocześnie zajmuje się konserwacją i odnawianiem starych mebli. Dla mnie to woda na młyn. Uwielbiam odnawiać meble, a że jeszcze trochę ich się po strychach wala, więc mam co robić. Siedzimy często na messengerze i konsultujemy „programy naprawcze”, podziwiając swoje „małe dzieła”.

Poza tym odkryłam, że nie trzeba wyjeżdżać daleko, żeby zobaczyć coś wyjątkowego. Odkryłam to przez przypadek, zgubiwszy się… Trafiłam na kilka pięknych miejsc i ciekawych zabytków. To z kolei spowodowało moje zainteresowanie okolicą do 50-max.100 km, która – jak się okazało – obfituje w ciekawostki, ścieżki, trasy rowerowe, itd. A że pogoda aż do dziś, była po prostu wymarzona, więc mogę w końcu powiedzieć, że znam region, w którym mieszkam. Trudno mi uwierzyć, że kilka miesięcy temu uważałam go za nudną, pustą równinę. W dodatku w wiele miejsc dojechałam na rowerze poprawiając swoją kondycję 🙂 Aż serce boli, że od jutra ma się zacząć ochładzać. Co ja będę robić do wiosny? Nie jeździ się dobrze na rowerze przy niskiej temperaturze…

Może wrócę do częstszego pisania bloga…

Ale wypas

Wróciliśmy już co prawda z urlopu, ale nadal jest wypas. Do końca tygodnia mam wolne, więc będę się relaksować u siebie. No, z przerwą na pranie i prasowanie, ale przynajmniej nie ma problemu ze schnięciem. Jest cieplutko, jest upalnie. Zresztą tak samo jak było nad morzem. Na sinice się na szczęście nie załapaliśmy. Dało się kąpać, a jakże. Nawet temperatura wody była bardzo przyzwoita jak na Bałtyk. Doskonale się spacerowało także brzegiem morza wieczorami i rano. Ech, co tu kryć – odprężyłam się. Przydałyby się częściej takie wypady.

:)

🙂 Odnośnie poprzedniego artykułu, napiszę tylko, że prawie całą majówkę miałam wolną. Udała się wyśmienicie i wyjątkowo aktywnie, bo pogoda sprzyjała i wręcz wyganiała z domu.

Kolejne miesiące były ciężkie i takie: aby do lata, aby do wakacji, aby do urlopu. No i przyszło w końcu to wyczekiwane lato (i tylko przykra myśl co chwilę zjawia się w głowie, że dzień już coraz krótszy…), przyszły też wakacje (a wraz z nimi nie tylko odpadło trochę problemów, ale też wyraźnie zmniejszyły się korki w mieście). Nie przyszedł tylko urlop, ale co się odwlecze… 🙂 Przynajmniej jest w nieodległej perspektywie, a miło jest czekać na miłe rzeczy. Wszystko już zaplanowane.

Tymczasem można się cieszyć długim dniem po powrocie z pracy do domu, pysznymi świeżymi owocami i warzywami, lekkimi zwiewnymi ciuchami, przyjemnym przygrzewaniem słońca (zwykle). I spokojem – w tym roku „nie wypadają” nam żadne remonty, odświeżania, malowania, itd. :)

Wkrótce majówka

Dziś zostałam zaskoczona pytaniem: „a ty chcesz jakieś wolne na majówkę, bo nic nie zgłaszasz?” Odpowiedziałam, że się nad tym nie zastanawiałam, bo jeszcze dużo czasu. Zaskutkowało to tym, że nagle stukanie w klawiatury ustało i wszyscy popatrzyli na mnie z niedowierzaniem. Dopiero wtedy spojrzałam uważniej na kalendarz. Dwa i pół tygodnia. Serio? A ja miałam wrażenie, że jeszcze co najmniej z miesiąc. Klepnąwszy się w czółko, oświadczyłam, że oczywiście, chcę wolne i to jak najwięcej wolnego. Zresztą tak jak wszyscy. Dziś po południu szefostwo ma dyskutować czy da się na tydzień zamknąć firmę. Moim zdaniem nie ma o czym gadać. W naszej branży żadnego armageddonu to nie spowoduje. Co więcej, pewnie nikt z klientów się nawet nie skapnie. Wszyscy będą zadowoleni, a przez nieobecność wszystko będzie powyłączane i będziemy eko 😉

Teraz trzeba tylko opracować plan na – oby – bardzo długi majowy weekend. Ma być aktywnie i ciekawie. Wkręciłam się w bardziej „sportowe” życie, a rodzinie trochę ruchu na świeżym powietrzu też dobrze zrobi. Oczy odpoczną od komputerów i telewizji, a nacieszą się pięknymi plenerowymi widokami, kondycja się poprawi 🙂 Już się nie mogę doczekać.

Gdzież one są

Co roku spisuję sobie postanowienia noworoczne i jak to zwykle bywa, po kilku tygodniach o nich zapominam 🙂 Ale i tak to lubię, bo pozwala mi choć na chwilę przemyśleć sytuację i to co ewentualnie chciałabym osiągnąć w Nowym Roku. Poza tym – po zakończeniu roku – miło jest coś wykreślić i mieć satysfakcję, że coś tam się zrobiło. W tym roku także przygotowałam nowe postanowienia, ale… nie mogę znaleźć starych. Wsiąkły gdzieś, przepadły. Obawiam się, że w ferworze robienia porządków wyrzuciłam stary zeszyt, a w nim moje postanowienia… Szkoda, bo mam wrażenie, że nieźle mi w zeszłym roku poszło…

A plan jest taki, żeby w obecnym poszło jeszcze lepiej 🙂