Spokój

Zasadniczo, ostatnio stawiam na spokój. Obiecałam sobie to po szaleństwie przed Bożym Narodzeniem i tego staram się trzymać. Przed świętami Wielkanocnymi tylko raz wpadłam w lekką panikę, albo raczej w popłoch, kiedy to w Wielki Piątek rano odkryłam, że nie wysłałam kartek na święta. Nosiłam je przez tydzień w torebce w książce, do której zdążyłam się przyzwyczaić i traktować jak stały element wyposażenia torebki 😉 Dokleiłam znaczek do priorytetów i poszły. Pewnie do większości doszły po świętach, ale zakładam, że rodzina ma tak jak ja – lubi dostawać tradycyjne listy i kartki bez względu na dzień w kalendarzu. Poza tym był luz. Wcześniej lubiłam wszystko robić „na ostatnią chwilę”, żeby było idealnie wysprzątane właśnie na święta, żeby było wszystko mega świeżutkie, a więc upieczone czy ugotowane najlepiej w sobotę po południu. Kończyło się to zwykle wielkim wkur… że czegoś tam się nie da. W tym roku luz. Oprzątnęłam wszystko dużo wcześniej. Zwłaszcza umyłam okna, kafle, szafki i szklane elementy na tarasie. Popiekłam w piątek, na sobotę została mi kosmetyka. W dodatku każdego dnia wychodziłam sobie na 1,5-2 godzinki na rower, rolki albo basen, a na pytanie: „a sernik będzie?” odpowiedziałam, że jak się zdąży zrobić to będzie, a jak nie to i tak będzie dość jedzenia, a teraz sorki, mam czas dla siebie… I tyle w temacie. Dodam jeszcze, że co prawda sernika nie zrobiłam, bo nie zdążyłam (i wcale nie miałam żadnych wyrzutów sumienia z tym związanych), ale był u mamuś, więc kto chciał ten się nim objadł. Grunt to się nie przejmować nieistotnymi rzeczami.

Mam nadzieję, że zostanie mi tak na dłużej, bo bardzo odpowiada mi ta atmosfera odprężenia. Miło jest sobie uświadomić, że bez względu na to co zrobimy, święta i tak się odbędą. A poza tym, po co dodawać sobie siwych włosów na głowie, skoro za jakiś (w dodatku dość krótki) czas i tak nikt nie będzie pamiętał czy było idealnie czysto i co się tam jadło. Miłego dnia.

Przed kolejnymi świętami, przepis na mazurka daktylowego

Jak przed każdymi świętami, tak i tym razem zastanawiam się już, jakie menu w najbliższe święta zaserwować rodzince. Jeśli chodzi o ciasta, to kiedyś zawsze piekłam mazurek makowy, keksa i robiłam paschę. Odkąd rodzinka powiększyła się o kilka sztuk takich, co to nie lubią bakalii, z keksa zrezygnowałam, a paschy robię dwie – jedną z bakaliami, a drugą z pokrojonymi w drobną kostkę kolorowymi galaretkami. Ostatnimi czasy niestety rodzinka zaczęła „odwracać” się również od ciast z makiem. Na szczęście znalazłam przepis na mazurka daktylowego, który w zeszłym roku „zszedł” ze stołu w ekspresowym wręcz tempie, więc i tym razem na pewno go zrobię. Jeśli ktoś ma ochotę na ten przysmak, podaję przepis:

 

Składniki:
– 6-7 białek,
– max. 30 dkg cukru pudru,
– 25 dag płatków migdałowych,
– 25 dag pokrojonych w cienkie paseczki daktyli,
– 25 dag startej na tarce gorzkiej czekolady,
– 1 lub 2 (w zależności od wielkości) suche wafle.

Wykonanie:
Białka ubić na sztywną pianę. Dodawać po łyżce cukier miksując. Później mieszając już tylko łyżką należy dodać migdały, daktyle i czekoladę.
Do foremki do pieczenia kładziemy wafel lub wafle, tak żeby przykryły cały spód. Wylewamy na niego masę. Suszymy, żeby ciasto wyschło i stwardniało na początku w ok. 145C, później 150C, max 160C.


Robiąc mazurka z tego przepisu dobrze jest zaplanować jednocześnie paschę lub ptysie, do których można wykorzystać z kolei żółtka.

Tradycyjnie w tym roku będę też piekła mięsiwo, tym razem z innego przepisu, wymagającego dłuższego peklowania, więc trzeba będzie się wcześniej za to zabrać.

Mam tylko nadzieję, że wszystko się uda, bo od jakiegoś czasu mam pecha kulinarnego i jakoś nawet tradycyjne, nieskomplikowane w wykonaniu dania, nie wychodzą tak jak powinny…



Przed Świętami

Przed Świętami, choć ciągle jesiennie. Po trzech dniach rześkiego mroziku i pobudki przy dźwięku skrobanych na zewnątrz szyb samochodowych, wróciła jesień z temperaturami pomiędzy +6 a +8C, przeważnie pochmurna, szara, ponura, choć czasem pozwalająca przebić się słońcu (na przykład teraz). Minusem takiej pogody, poza brakiem słońca, jest moja niemożność wbicia się w świąteczną atmosferę. Tydzień pozostał do Świąt, a ja nadal jestem w lesie z prezentami i sprzątaniem, choć w weekend udało się zrobić mały kroczek do przodu: umyłam okna, poprałam firany, zasłony, pościel i narzuty na łóżko, czyli rzeczy, z którymi mam w zimie największy problem, jeśli chodzi o ich suszenie. Nadal jednak trudno dociera do mnie to, że Święta tuż-tuż. Może za mało czasu spędzam w sklepach 😉
Przez ostatni miesiąc siedzę wieczorami z Dzieckiem przy lekcjach, bo albo ma problem z koncentracją, albo rzeczywiście dużo więcej nauki niż wcześniej. A może prawda leży jak zwykle po środku. Wychowawczyni ma dodatek za efekty pracy, więc na zebraniach wspominała nawet, że w tym roku jest sporo wolnego, egzaminy końcowe są 1 kwietnia, więc muszą przyspieszyć z przerabianiem materiału, a i tak pewnie się nie wyrobią, a najlepiej, żeby dzieci chodziły na dodatkowe korepetycje. Chore. Siedzą po 7 godzin w szkole, mają dodatkowe zajęcia, kółka, mnóstwo zadań domowych i jeszcze mają brać dodatkowe lekcje? W podstawówce… No, ale wyniki muszą być, żeby szkoła utrzymała dobrą pozycję. Efekt jest taki, że wieczory spędzamy razem na nauce, powtarzaniu, utrwalaniu. Nie chcę go męczyć ciągłymi nasiadówkami przy biurku, bo zniechęcić dziecko do nauki nie jest trudno, ale od czasu do czasu rzucam jakieś hasełko, pytanie z matematyki, przyrody czy historii. I tak nam mija jesień. Zima za to oznacza długie wolne. Praktycznie od 18 grudnia do 6 stycznia, a więc prawie 3 tygodnie trwa w szkole przerwa świąteczna; później 1,5 tygodnia do szkoły i 2 tygodnie ferii. Wyjątkowo krótki semestr.
A co poza tym? Hmm… Mamy mały spór związany z ubieraniem choinki. Dziecko by chciało już (to już trwa od początku grudnia); my wolimy ubrać ją tuż przed Świętami, najchętniej w Wigilię, ale Dziecko nie wytrzyma, więc obiecaliśmy w przedświąteczny weekend. Staramy mu się tłumaczyć, że choinki pojawiają się w sklepach wcześniej wyłącznie ze względów marketingowych, dlatego zaraz po Świętach znikają, a więc wtedy, kiedy u nas praktycznie zaczyna się dopiero okres świętowania i kolędowania. W tym tygodniu za to na pewno będzie u nas bardziej świątecznie pachniało, bo rozpoczynamy wielki okres pieczenia pierniczków – i dla nas i do szkoły. Rozsmakowałam się też w herbacie z dodatkiem cynamonu, goździków, pomarańczy i miodu, co również  bardziej przypomina mi zimową atmosferę. Jeszcze żeby pogoda za oknem bardziej sprzyjała moim marzeniom o białych świętach… Ale niestety przeglądając prognozy długoterminowe, nie zanosi się na to.
Wczoraj odkryłam, że pożyczyliśmy komuś „Opowieść wigilijną” i nie mogę sobie przypomnieć komu, bo z wieloma osobami rozmawiałam o tej książce i wielu chętnych mieliśmy po tym jak się pochwaliliśmy, że czytamy sobie tę książkę w każde Święta. Jak się winny nie przyzna, w tym roku zrobimy wyjątek i odświeżymy przygody Mikołajka. Cóż zrobić.