Kandydaci

Mimo brzydkiej pogody musiałam wczoraj trochę „pobiegać” po mieście i pozałatwiać parę spraw, których nie dało się odłożyć na później. To „pobiegać” było w sensie dość dosłownym, bo miałam wszystko do załatwienia w centrum, więc nie opłacało się podjeżdżać samochodem. Zbyt długo trwałoby znalezienie miejsca do zaparkowania i zapewne nie byłoby to pod drzwiami sklepu czy kontrahenta, więc wolałam się przejść. Przy tej okazji miałam sposobność popatrzeć na plakaty przedwyborcze, przemoczone i wiszące zwykle na jakichś dyktach przyczepionych do kolejnych słupów, żeby przechodzący czy przejeżdżający dobrze zapamiętali nazwisko kandydata. I tu zadanie takiej reklamy zostało spełnione – zapamiętałam. Powiem więcej, był czas, gdy wynajmowaliśmy mieszkanie w centrum i do pracy chodziłam na piechotę, bo tak było szybciej (biorąc pod uwagę czas stania w korkach), no i zdrowiej po tylu godzinach siedzenia za biurkiem. Wtedy oczywiście też bywały wybory i też na słupach wieszano plakaty, które o dziwo do dziś pamiętam (przynajmniej niektóre). I z tamtych, jakby nie patrzeć dość odległych czasów pamiętam plakaty tych samych osób, które wiszą dziś. A najśmieszniejsze jest to, że te osoby znam tylko i wyłącznie z plakatów przedwyborczych. Ani razu nie spotkałam się z ich wypowiedziami w mediach, z firmowaniem jakichś rozwiązań, projektów, propozycji, choć zapewne każdy prowadzi jakiegoś twittera i FB (a jakże, nakręcają te dziwne media, które nie odprowadzają u nas podatków, mimo że oficjalnie wszystkie partie się na to burzą) chwaląc się gdzie akurat jest, co robi i co sądzi o konkurencji politycznej. Ale przecież nie po to ich wybieramy. Ja jednak nie znam żadnej ich aktywności politycznej. Dla mnie są to typowe osoby, które w rubryce zawód mogą wpisać: parlamentarzysta i które najchętniej przegłosowałyby przedłużenie kadencji sejmu np. na 10 lat, bo przecież walczymy ze śmieciówkami i z wszelkiego rodzaju krótkoterminowymi umowami, więc dlaczego wybrańcy narodu mieliby pracować tylko przez 4 lata? Zastanawiam się czy kadencyjność parlamentarzystów nie powinna być ograniczona tak jak kadencyjność prezydenta… Za 4 dni więc kolejne wybory, sądząc po plakatach przedwyborczych, z tymi samymi kandydatami, których trudno ocenić przez pryzmat ich pracy.

Różnice w cenach

Przeczytałam dziś artykuł o różnicach pomiędzy cenami w Polsce i w innych państwach Europy. Szczerze mówiąc, zawsze za granicę jeździłam w celach turystycznych, a nie żeby się włóczyć po sklepach (czego zresztą nawet u nas nie lubię), ale po informacjach o różnicach w cenach w granicach 50%, zaczęłam się zastanawiać czy nie warto by wyskoczyć od czasu do czasu na zakupy do Niemiec, albo nie zacząć kupować towarów np. w angielskich sklepach internetowych. Oczywiście, to żadna nowość, że u nas jest drogo, ale żeby aż tak… Jednocześnie tak się zastanawiam z czego wynika ten wyzysk Polaków. Kasy mamy dużo mniej, a ceny wyższe. Za mała konkurencja? Nie sądzę, czasy Pewexów odeszły już dawno w przeszłość. Może więc przekonanie większości Polaków, że za jakość trzeba płacić słono. No nie wiem, ja bym chętnie za dobre produkty chciała zapłacić połowę ceny nie czekając na sezonowe wyprzedaże i grzebanie w przebranych towarach. Teoretycznie jest to kwestia rynku, który ustala ceny, ale umówmy się, czy rynek czyli ludzie powiedzą: nie kupię w tym sezonie zabawek dziecku/ spodni/ laptopa itp. bo są za drogie. Poczekam, aż sklepy zareagują na mój sprzeciw i bunt, i obniżą ceny do poziomu… europejskiego? No raczej nie. A jeśli nie to kto może coś z tym zrobić? Oczywiście można powiedzieć, że zbliżają się wybory (i to nie jedne) i wkrótce kabiny wyborcze zapełnią się głosującymi, więc może politycy mogliby coś na to poradzić; jeśli nie ci na szczeblu samorządowym, to może chociaż państwowym lub europejskim? Teoretycznie to nie jest sprawa „polityczna”, ale w praktyce Unia Europejska to wspólnota gospodarcza, która zapewnia – przynajmniej w założeniu – swobodny przepływ osób i kapitału, podejmowanie i prowadzenie działalności w krajach unijnych, dba o prawa wszystkich konsumentów, itd. Czy zatem na pewno politycy nie mogą mieć żadnego wpływu na zawyżanie cen w poszczególnych krajach unijnych, tym bardziej, że z wielu analiz wychodziło jednocześnie, że jakość tych zawyżonych cenowo produktów jest z kolei zaniżona? Trudno powiedzieć, choć odnoszę nieodparte wrażenie, że gdyby problem dotyczył np. Włoch czy Francji, tamtejsi politycy już dawno podjęliby interwencje, a nam się nadal pakuje drogi szmelc… I tylko bogate „celebrytki” chwalą się na swoich profilach zagranicznymi wyjazdami w celu zakupu tańszej garderoby. Sic!