Pokolenie lajków

Nie mam konta na FB ani na żadnym innym portalu społecznościowym, bo uważam że to strata czasu. Jeśli mam ochotę się z kimś skontaktować, to po prostu dzwonię pogadać albo się umawiam na spotkanie. No ale zapewne jestem w mniejszości. Wczoraj spotkała mnie dziwna sytuacja. Miałam zrobić wpis, ale zamiast tego poczytałam sobie kilkanaście innych blogów, a właściwie wpisów, które akurat się pojawiały i z jakiegoś powodu mnie zainteresowały. Na niektórych zostawiłam komentarze. Pech chciał, że wdałam się w dyskusję o jednym artykule, który mnie zainteresował, ale co do przedstawionych w nim teorii mam mieszane odczucia. Niestety moje pytania spotkały się z odpowiedziami w stylu: na blogu została przedstawiona jedyna słuszna linia, teoria z którą się nie dyskutuje. Od razu przypomniał mi się „Atlas chmur” 🙂 Oczywiście w kontekście przerysowanym, ale nasunęło mi to wniosek, że na psychikę ludzi coraz większy wpływ mają portale społecznościowe, w których jedyną słuszną oceną jest „I like”. Niektórzy ludzie nie wiedzą jak się zachować, jeśli usłyszą coś innego niż: „Cudowny artykuł”, „Jakie to głębokie”, „Świetnie Skrabie”, „Jesteś the best”, itd. Oczywiście są też zdania w stylu: „To było beznadziejne”, „Jesteś głupi/głupia”, itp. Obie te oceny: na plus i na minus, zwykle są bez żadnego uzasadnienia. Takie odmóżdżone pochlebstwa albo „krytyka”, przez którą jednak ludzie zapominają że istnieje jeszcze coś takiego jak dyskusja. Jeśli nie wpasujesz się w „szablon” któregoś z powyższych, autor nie bardzo wie co z tobą zrobić. Ja na przykład zostałam nazwana TROLLEM 🙂 🙂 🙂 Co więcej, zostałam „podejrzana” o czytanie serwisów na temat fizyki 🙂 Z własnej nieprzymuszonej woli… Brrr… Autor usunął wpisy nie wnoszące nic do tematu artykułu i słusznie, bo wyglądało to komicznie.

Tak czy inaczej smutne to, że masz wybór (zwłaszcza przy tematach związanych z nauką): lajkować albo hejtować. Źle to wróży dla nauki, jeśli pytania i inne poglądy stają się passe.

Listopadowe przysłowia

Ostatnio mama „przepowiadała” pogodę na podstawie przysłów. Postanowiłam więc sprawdzić, jakie mądrości ludowe dotyczą listopada. Kilka z nich dotyczy Wszystkich Świętych, więc już wiemy, że było dość ciepło, czasem wietrznie. Zobaczymy więc czy się sprawdzi przysłowie: „Jeśli śnieg na Wszystkich Świętych zawiedzie, to święty Marcin (11.11) na białym koniu przyjedzie.” Czyżby za 4 dni miały nadejść opady śniegu? 

O listopadzie mamy jeszcze takie przysłowia:

1. „Słońce listopada mrozy zapowiada” – no zobaczymy, ostatnio jest dość pogodnie, choć nie codziennie

2. I znalazłam też dwie wersja przysłowia o deszczu 1) „Deszcz w początku listopada, mrozy w styczniu zapowiada” – trochę deszczu też było, choć nie za dużo, więc liczę na umiarkowany styczeń; ale druga wersja mówi: „Deszcz w połowie listopada, tęgi mróz w styczniu zapowiada” – więc pewna niekonsekwencja tu się wdziera… Choć w zeszłym roku z tego co pamiętam listopad był całkiem znośny za to miesiące styczeń-czerwiec dały popalić.

3. „Jaka pogoda listopadowa, taka i marcowa.”

4. „Gdy w listopadzie liść na szczytach drzew trzyma, to w maju na nowe liście spadnie jeszcze zima.” – oj niedobrze, gdyby to miała być prawda, bo nie wszystkie drzewa mamy jeszcze łyse. Przez okno widzę całkiem rześko wyglądające osiki…

5. „W Dzień Zaduszny gdy pogoda, na Wielkanoc będzie woda” – zobaczymy, bo była…

6. Mamy też sporo przysłów które dotyczą Marcina – czyli 11 listopada, np. takie:
* „Jeśli pochmurno w Marcina, to będzie niestała zima, marcinowa zaś pogoda, mrozów zimie doda.”
* „Gdy święty Marcin w śniegu przybieżał, będzie po pas całą zimę leżał.”
* „Święty Marcin po lodzie, Boże Narodzenie po wodzie.”

Oczywiście przysłów jest dużo. Często jedne przeczą drugim, więc zawsze któreś się spełni 🙂 Ciekawy folklor, prawda?



Przesunięcie zegarków

Niewiele rzeczy potrafi tak człowieka ucieszyć, jak jesienne przesunięcie zegarków 🙂 Przynajmniej dopóki dzień się znów nie skróci na tyle, że trzeba będzie wstawać po ciemku. Jeśli o mnie chodzi nie mam nic przeciwko temu, żeby popołudniu szybko robiło się ciemno, bylebym nie musiała wstawać przed słońcem. Wiem, śpioch ze mnie. Ale już tak mam, że mogę siedzieć długo w nocy, choćby i do rana, ale wcześnie wstawać nie lubię.

Bardzo urozmaicony październik mamy w tym roku – po przymrozkach w pierwszych dniach i porannych mgłach w połowie miesiąca, teraz funduje nam pogodę iście wrześniową. Znów schowaliśmy zimowe kurtki i chodzimy w bluzach, a nawet koszulkach. Dziwna jest ta odczuwalna temperatura. Kiedy w lecie termometry pokazują 20-22C, wydaje się być dość chłodno, a kiedy teraz tyle jest, mam wrażenie, że jest gorąco i duszno. Może mój organizm już się przygotowuje do zimy, a może wcześniejsze ochłodzenie tak zadziałało. Dobrze, w każdym bądź razie, że się przymrozki dłużej nie utrzymały, bo można się dłużej nacieszyć widokiem kolorowych liści na drzewach.

Jesień

Weekend podobno w wielu miejscach kraju był kapryśny. U nas pogoda dopisała. Udało się zrobić jesienne porządki, a w niedzielę wybrać się na grzyby. To znaczy cel był taki, żeby wybrać się na grzyby, a rezultat – wybraliśmy się na 4 godzinny spacerek, bo o grzybach nie warto nawet wspominać. Dotleniliśmy się niewątpliwie, a wracając kupiliśmy pyszny miodek z pasieki (większość tych „sklepowych” to się co najwyżej nadaje jako dodatek do ciast, ale na chlebek to nie bardzo), więc mimo wszystko wycieczka na plus. Kiedy wróciliśmy, było już ciemno. Jejku, jak wcześnie robi się już ciemno, a niedługo przesunięcie zegarków i będzie jeszcze gorzej. Tak czy inaczej, akurat kiedy byliśmy już na osiedlu, zaczęło padać. Niestety w lesie padało kilka godzin przed naszym przyjazdem, czego nie przewidzieliśmy ubierając buty, więc po powrocie było wielkie czyszczenie i pranie. Ale co tam, „akumulatorki” naładowane mam nadzieję, przynajmniej do przyszłego tygodnia:) A wtedy znów się rodzinkę wyciągnie na jakąś wędrówkę 😉

Nic mi się nie chce

Po wrześniowym zapale do robienia wszystkiego i kilku rzeczy naraz, październik to miesiąc w którym nic mi się nie chce. Niby chciałoby się i wiadomo, że trzeba, ale jak mam coś zrobić konstruktywnego to… szkoda gadać. Nawet do posprzątania muszę się zmuszać, chociaż nie znoszę bałaganu. Najchętniej bym się zaszyła w łóżku z książką i kubkiem herbaty albo lampką wina, a jak już by mi się znudziło czytanie, oglądnęłabym jakiś fajny film. Mój mózg najwyraźniej ma dość codziennych obowiązków i – mimo że niedawno był urlop – chciałby już mieć kolejną przerwę. Hmm… Może uda się tak spędzić weekend. A może to kolejny sygnał, że potrzebuję psa. Po wybieganiu się z nim rano i wieczorem, pewnie miałabym więcej zapału 🙂

Październik

Dopiero co czekałam na ocieplenie i lato, a tu już październik, przymrozki… Aż trudno uwierzyć, że tak szybko zleciało. Dziś rano było +4C. Kazałam Młodemu ubrać zimową kurtkę, bo ostatnio trochę kaszle. Za chwilę zleci kolejny rok i znowu będziemy o rok starsi… Chyba nie ma co o tym myśleć, bo już w wizjach widzę siebie na emeryturze;) Trzeba cieszyć się każdym dniem, zamiast czekać z utęsknieniem na jakieś przyszłe wydarzenia…

Wkrótce rocznica

Wielkimi krokami zbliża się rocznica ślubu, a ja nie tylko nie mam jeszcze prezentu ale nawet – wyjątkowo – pomysłu na niego. Ratunku! Jestem pewna, że mój prezent już gdzieś leży… Niestety mąż ma wyjątkowy gust i nie wszystko mu się podoba. Uwielbia czytać książki, ale ostatnio zrobił sobie spory zapas, więc nie ma sensu kupować kolejnych. Klasykę filmów już sobie skompletował. Sportowe rzeczy woli wybierać sam. Słowo daję, kobiecie łatwiej coś kupić. Ostatnio narzekał, że w sportowym zegarku zbiła mu się szybka, więc może nowy… chociaż jak przeglądam zegarki męskie to wzory i ceny są tak różne, że bez konsultacji nie wiem czy się odważę kupić… Pewniaki, które na pewno by chciał są dwa – kamerka samochodowa (przynajmniej znam model), choć zastanawiam się czy się nadaje na prezent rocznicowy, albo płyta Scorpions (znam tytuł)… Więc może rzeczywiście ta płyta będzie najlepsza…

Aklimatyzacja

Po wakacyjnym leniuchowaniu przyszedł czas, żeby wrócić do szkoły. Co prawda wrócił tam Potomek, ale jest przy tym tyle zamieszania, jakbyśmy wrócili wszyscy. O dziwo łatwo przestawił godzinę wstawania z 11 na 7. Odpukać – odpadły nam również problemy z zasypianiem. Ze szkoły wraca zadowolony, bo jest tam co prawda ten minus, że są lekcje, ale na szczęście „w nagrodę” po każdej lekcji jest przerwa. Oby tak dalej 🙂

Koniec wakacji…

Ja wiem, że dla dzieci każda sekunda cenna i do północy 1 września będą się upierać, że „jeszcze mamy wakacje”, ale spoglądając prawdzie w oczy, przyznać trzeba, że lato się kończy. Co prawda dla miłośników jesieni, takich jak ja (zaznaczę, że ciepłej jesieni), nie jest to zła wiadomość, ale mimo wszystko nie jest miło przypomnieć sobie ile śniegu napadało w zeszłym roku w połowie października, a więc za półtorej miesiąca!!! Miejmy nadzieję, że w tym roku pogoda nas potraktuje łagodniej i wynagrodzi zimę trwającą do połowy czerwca długą, ciepłą i słoneczną jesienią 🙂

A dla przypomnienia miłych chwil, miłe zdjęcie:

„Śmieciowe” zamieszanie

Pamiętam, że kilka lat temu, kiedy uchwalono „śmieciową” ustawę, cieszyłyśmy się z koleżanką, że w końcu polskie lasy będą wyglądać normalnie, bo jeśli wszyscy będą musieli płacić za wywóz śmieci, to nikomu nie będzie się chciało jeździć na wycieczki do lasu, żeby wyrzucić śmieci. A tu proszę, wylano dziecko z kąpielą, bo wprowadzono tak małe „limity” śmieci na osobę, że problem nie tylko pozostanie, ale pewnie jeszcze bardziej się zwiększy. Co za głupota. Przecież wiadomo, że ludzie nie będą specjalnie zwiększać produkcji śmieci tylko dlatego, że wywozi je gmina. Dlatego moim zdaniem nie powinno być żadnych limitów. Zamawiasz dowolny śmietnik, a jak firma wywozowa (albo ty sam) zauważy, że jest do połowy pusty lub śmieci stoją obok, zamienia go na mniejszy lub większy, zgodnie z zapotrzebowaniem. Tymczasem u nas wprowadzono limit 40l (jeden nie za duży śmietnik) na osobę na 2 tygodnie!!! Chyba ktoś tu powinien wrócić do podstawówki na matematykę, bo najwyraźniej się w tym „nie łapie”… Albo nie zajmuje się obowiązkami domowymi i nie ma pojęcia ile rodzina „produkuje” śmieci

Poza tym uważam, że nie powinno być rozróżnienia na – segreguję czy nie segregują. Żeby nie utonąć w śmieciach wszyscy powinni segregować i koniec. I to nie zasadzie takiej prowizorki jak wprowadzono teraz: śmieci mokre i śmieci suche, tylko na zasadzie segregacji surowców gotowych do przetworzenia (szkło, aluminium, papier, itd.). Pozwoliłoby to ograniczyć przy okazji opłaty za wywóz śmieci, bo firmy zajmujące się odbiorem odpadów miałyby gotowy produkt do odsprzedaży.

A tymczasem… szkoda gadać….