Depresyjnie

Zdecydowanie depresyjnie działają na mnie te codzienne deszcze, chmurzyska, zimno i wiatr. Szarówka jakiej spodziewałabym się w drugiej połowie listopada, zagościła u nas w połowie września i nie chce odpuścić. Przez ostatnie kilka lat, może z wyjątkiem zeszłego roku, wyciągałam kurtkę zimową tak około Sylwestra, bo od wtedy robiło się zimno. W tym roku już ją nosiłam… Serio, w niedzielę inaczej się nie dało. Dziś rano pogoda była bardzo ładna, ciepła. Myślałam, żeby umyć okna po powrocie, bo jestem na tym punkcie przewrażliwiona (tam gdzie nie ma konieczności nie mam firanek), ale właśnie się rozpadało, więc deszcz mi znowu umyje elewację i przy okazji pochlapie szyby. W takim klimacie nikogo nie dziwią bożonarodzeniowe dekoracje w sklepach w październiku… Może nawet więcej wydamy na prezenty… Jeśli chodzi o wydatki, to chciałam ostatnio właśnie na taką pogodę kupić sobie gumowce. Niestety okazało się, że kosztują tyle co dobre skórzane buty, więc sobie darowałam zakup… Gdzie te czasy, kiedy to buty z gumy, które się nosiło na grzyby, albo spacer po mokrym lesie (byle nie za długo, bo strasznie się w nich pocą nogi), były najtańszymi? Zdaje się, że najgorzej jak coś się robi modne…

Dziecko z własnej i nie przymuszonej woli chodzi na kilka zajęć wieczorami. Przez co my mamy trochę wolnego. Jest miło, bo od czasu do czasu uda się gdzieś wyjść, nawet w tygodniu. Raz do kina, raz do teatru, albo chociaż na kawę i ciacho. Tego mi brakowało od dawna. Dopiero teraz to do mnie dotarło.

Z książek „przerabiam” ostatnio Orwella. Świetna literatura, choć spostrzeżenia z niej i przyrównanie niektórych absurdalnych (wydawałoby się) opisanych sytuacji do naszej rzeczywistości już nie napawają takim optymizmem i nie skłaniają do kategorycznego stwierdzenia: to niemożliwe. Dziwnie mi to czasem wygląda…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *